poniedziałek, 18 stycznia 2016

Paragwaj: farma, owoce i samba

W Brazylii nie było osoby, która by nam nie odradzała przyjazdu do Paragwaju. Mówiono nam, że nic tu ciekawego nie ma, że lepiej jak zostaniemy w Brazylii. Jednak przeczucie mówiło coś innego plus jakoś chciałyśmy się przekonać na własnej skórze .

O Paragwaju nie wiedziałyśmy za wiele przed przyjazdem, miałyśmy tam załatwiony projekt z workaway ma farmie starszego Austriaka, czyli znów wolontariat za spanie i jedzenie, tym razem pełne wyżywienie i nieskończone ilości mango w zamian za 5-6h pracy dziennie. Nie można narzekać.

Zanim jednak ruszyłyśmy na farmę spędziłyśmy 2 noce w Asuncion, gdzie miałyśmy nocleg u latynosa, który jak stereotyp nakazuje miał 5 tysięcy historii o swoich kobietach; przez kilka lat miał żone w Stanach, ma dziecko w Chile z Chilijką, Angielka go zdradziła i wiele innych historii. Bardzo fajny i przemiły facec, jest podobno dość znanym barmanem, pojawiał się w Paragwajskich reklamach Jack'a Daniels'a i ciągle z nim współpracuje. Co w Asuncion zachwyca to owoce, są wszędzie na ulicy; mango, awokado, limonki i wiele innych których nazm nie łatwo spamiętać. każdego ranka miałyśmy lemoniade z limonek zerwanych prosto z drzewa przed domem. Co smuci to widok dzieci, nawet 7letnich, na ulicach i czyszczących szyby samochodów na światłach. Co nas za to rozśmieszyło to panie krzyczące głośno "cipa! cipa!", okazało się, że sprzedają paragwańską przekąskę 'chipa', taki serowy precel. W związku z tym każdego dnia ktoś krzyczał do nas "chipa!"

Po Asuncion, gdzie w sumie nie zwiedziłyśmy za dużo (czas upłynął na jedzeniu, unikaniu 40stopniowego upału i grillowaniu) przyszedł czas na ciężką pracę w pocie czoła w miejscu o nazwie: Caacupe.
Robiłyśmy soki, przeciery, zbierałyśmy różne owoce i pieliłyśmy ogródek. Oprócz nas na farmie była również para z Niemiec. Zgadaliśmy się bardzo szybko, głównie ze względu na to, że nasz gospodarz Siegfried był gburowaty i mówił tylko po niemiecku poza kilkoma zdaniami po hiszpańsku i angielsku. Para z Niemiec: Stephan i Ulricha byli naszymi tłumaczami na farmie i tłumaczyli nam czasami co tam krzyczy na Stephana, najwidoczniej na kobiety się mniej denerwuje. Siegfried miał 3 czy 4 żony, jak również miał kiedyś własne firmy w Austrii i był bardzo bogaty. Razem z odejściem żon, dzieci i bogactwa został samotny i zgoszkniały, gdzieś w Paragwaju, gdzie nie mówi w lokalnym języku i odstrasza ludzi... w związku z tym, że farma byłaby totalnym rozczarowaniem, gdyby nie fanstastyczne jedzenie i fajna para z Niemiec, postanowiliśmy wyjechać z farmy już po 4 dniach. Razem pojechaliśmy na południe Paragwaju, gdzie zwiedziliśmy ruiny po Jezuitach z 1704r. Następnie pojechaliśmy do Encarnacion, które jest tylko godz. drogi od ruin, gdzie zobaczyliśmy coroczny karnawał. Było dużo brokatu, piór, samby, muzyki na jedno kopyto i podekscytowanego tłumu.

Czas pożegnać Paragwaj, Stephana i Ulrichę i wracać do Brazylii. Absolutnie nie żałujemy odwiedzenia Paragwaju, dowiedziałyśmy się wiele na temat tego jakże często lekceważonego przez turystów kraju, jeździłyśmy kolorowymi rozklekotanymi autobusami, widziałyśmy karnawał, jadłyśmy 5 sztuk mango dziennie, które przed chwilą spadło z drzewa, jak również nauczyłyśmy się czegoś o farmach, przecierach i sokach. O Paragwaju można dodać, że pogłoski o tym, że uciekło tam dużo nazistów po wojnie nie jest dalki od prawdy, po jednyn tygodniu spotkałyśmy potomków Niemców urodzonych w Paragwaju, mających farmy lub pensjonaty, jak i Niemców w wieku wskazującym na to, że wojne widzieli...

Kasia
Kasia

This is a short biography of the post author. Maecenas nec odio et ante tincidunt tempus donec vitae sapien ut libero venenatis faucibus nullam quis ante maecenas nec odio et ante tincidunt tempus donec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Featured Post Via Labels

Instagram Photo Gallery