niedziela, 15 listopada 2015

Baltimore i Filadelfia

Ostanie dni zleciały w błyskawicznym tempie.
W Filadelfii mieszkaliśmy u dalekiej rodziny Karoliny, których ona sama nigdy wcześniej nie widziała. Fantastyczne doświadczenie i naładowane baterie na długo. Ugoszczono nas jak nam się nigdy nie śniło. Zostałyśmy wzięte w obroty i zaraz miałyśmy maseczki na twarzy, pełne brzuchu, puchową pościel, i wino 🍷. Ciężko mówić coś o Filadelfii, gdyż bardziej będziemy wspominać rodzinę i luksus jaki nam zapewnili ogromną gościnnością, niż Filadelfie samą w sobie. Pewnie w jakieś cięższe i przygnębiające dni w Ameryce Południowej będziemy wspominać właśnie te wieczory. Jeżeli już mówić o mieście to momentalnie wydaje się bardziej historyczne, niż Nowy York. Muzea, dużo informacji na temat wczesnych kolonistów. To właśnie tam podpisano konstytucję Stanów Zjednoczonych. Wciąż jest to bardzo duże miasto, ale wydaje się bardziej przyjazne do życia, niż Nowy York.
W stronę Baltimore udałyśmy się już z cięższymi plecakami, doszły konserwy i inne spożywcze dobra.
Baltimore  okazał się bardzo krótka wizytą. Mieszkałyśmy u Andrew dzięki społeczności couchsurfing (strona, która pozwala na bezpłatny nocleg w ramach wymiany kulturowej, poznawania nowych ludzi itd. pewnie każdy ma inne powody dla których chcą gościć obce osoby). Andrew i jego dziewczyna byli cudowni, prawie każdy kto korzysta z couchsurfing jest cudowny, jakby nie patrzeć jest to pomoc bezinteresowna. Andrew pracował przy odlewie brązu, a jego dziewczyna studiowała fotografie. Pierwszego wieczoru przeszliśmy się po wybrzeżu, blisko portu i zjedliśmy azjatyckie żarcie, w barze, gdzie nauczycielka Andrew wystawiała swoje obrazy. Kolejnego dnia zwiedziłyśmy z Karolina Baltimore na własną rękę. Okazało się, że jest wiele polskich akcentów, znalazłyśmy przypadkowo pomnik upamiętniający Katyń, pomnik był intrygujący, bo przedstawiał nawet husarie. Był też pomnik papieża, Jana Pawła II. Chodziłyśmy tak trochę w ciemno po mieście, postanowiłyśmy znaleźć McDonald's, by złapać Wi-Fi i napić się kawy, weszłyśmy do najbliższego jaki znalazłam na mapie w telefonie. Okazało się, że musimy być chyba w bardzo nieciekawej dzielnicy, dziwni ludzie, bezdomni, tatuaże na twarzy, zagadywanie, większość wydawała się pod wpływem jakiś ciekawych substancji. Chwila zawahania i postanawiamy zostać mimo wszystko, widzimy, że jest ochroniarz, który trzyma rękę na broni i popija coca cole. Zanim skończyłyśmy pić kawę, poszedł do nas jakiś człowiek z wytatuowanym fioletowym serduszkiem pod prawym okiem i pyta czy może zadzwonić z naszego telefonu. Całkiem słaba próba kradzieży. Wytłumaczyłam mu, że nie może zadzwonić, bo to tel z Polski i grzecznie odszedł, kontem oka patrzyłam już na tego ochroniarza, ale kompletnie nie był zainteresowany sytuacją. Tuż po wyjściu z McDonalda zapytano nas, czy chcemy kupić trawę, podziękowałyśmy i oddaliłyśmy się z tej okolicy szybszym krokiem. :) wszystko to miało miejsce około 15:00. Ulica Brzeska w Warszawie robi mniej niepokojące wrażenie. ;)
Wracając do tego dlaczego nasza wizyta w Baltimore była skrócona o jedną noc? Poszczęściło nam się, Andrew jechał akurat na koncert do Waszyngtonu. Świetny zbieg okoliczności, zamiast budzić się na autobus, który był o 8:30 rano kolejnego dnia, to o 21:00 byłyśmy już w Waszyngtonie dowiezione do kolejnego hosta (kolejna osoba z couchsurfingu). Tym razem jesteśmy w akademiku, na kampusie American University. A o tym więcej następnym razem.

Continue Reading
1 komentarz
Share:
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Featured Post Via Labels

Instagram Photo Gallery